czwartek, 18 września 2014

28 listopada


Smukły kadłub wrzynał się w lekko pofalowaną wodę . Wokół panował półmrok. Brzask powoli wyszarzał niebo na wschodzie. Poranny chłód pełzał po oszronionym pokładzie. Żeglarz siedzący w kokpicie jachtu drzemał otuliwszy się w ciepły, wełniany sweter.  Z naciągniętą głęboko na głowę czapką w skulonej pozycji starał się zatrzymać przy sobie tyle ciepła ile tylko było możliwe. W półjawie snu pojawiały się obrazy z niemal dwuletniego, samotnego rejsu dookoła świata. Łódź targana sztormami Hornu, stado wielorybów wynurzające się majestatycznie tuż obok burty, Krzyż Południa odbijający się w lustrze Pacyfiku z majaczącym w oddali wybrzeżem Nowej Zelandii. Obrazy przepływały niespiesznie i  dawały radość, którą czuła całą sobą.  Zimny przedświt ciągnął się w nieskończoność. Żagiel załopotał nerwowo, wyrywając kapitana z sennego zobojętnienia. Przez tak wiele miesięcy na wodzie nauczyła się reagować na zmianę dźwięku, zwłaszcza, gdy taką zmianę poprzedzały godziny monotonii. Ciężko stanęła w kokpicie przeciągając się. Zdjęła rękawicę i szorstką dłonią przetarła zaspane oczy. Rzeczywistość powoli wlewała energię w zmęczone ciało. Morze wokół nie wyglądało tak spokojnie jak wcześniej. Fala nie była już drobna, a wokół widać było białe pasma piany.

Spojrzała na takielunek – kolejna rutynowa poranna czynność, którą pewnie jeszcze długo na lądzie bezzasadnie będzie odtwarzać jej głowa. Wszystko było w należytym porządku. Zeszła do kabiny. Jak co dzień chciała nanieść pozycję jachtu i sprawdzić ile mil zostało do wyczekiwanej kei w Gdańsku. Rozłożone na stole nawigacyjnym mapy oświetlał niebieski poblask z monitorów. Schodząc pod pokład rzuciła okiem na cyfrowy kalendarz. 28 listopada. Zatrzymała wzrok na barometrze. Ciśnienie spadło do bardzo niskich wartości. Szybko powiązała fakty. Zmiana stanu morza, niskie ciśnienie. Wyglądało na to, że do rodzinnego portu wpłynie gnana sztormową bałtycką falą. Nie budziło to w niej entuzjazmu. Była zmęczona, a walka z żywiołem tuż przed zakończeniem rejsu zupełnie nie zgadzała się z wymarzonym wcześniej scenariuszem powrotu. Cóż – Bałtyk o tej porze roku bywał kapryśny i gniewanie się na ten stan rzeczy byłoby zwyczajnie niemądre. Do natury nauczyła się podchodzić z pokorą, jednak to co zobaczyła na ekranie radaru pogodowego przestraszyło ją nie na żarty. Ogromny niżowy front zbliżający się w jej kierunku z dużą prędkością z północnego wschodu wyglądał bardzo poważnie. Krótką chwilę analizowała sytuację. Od Helu dzieliło ją jeszcze czterdzieści mil . Gdyby nie ten sztorm późnym wieczorem mijała by główki portu. „Gdyby”- pomyślała.

Zabrała się do przygotowań.  Zrefowała żagiel. Do specjalnej skrzyni poszedł fok. Starannie sprawdziła wszystkie raksy. Pod pokładem zaształowała luźno stojące przedmioty. Narzuciła sztormiak, zapięła asekuracyjny pas i założyła kamizelkę. Jeszcze raz zerknęła na ekran radaru. Sztorm zbliżał się z ogromną prędkością. Przez trzaski płynące z radiowego głośnika składała strzępy ostrzegawczych komunikatów. „ U…..ga siln….. orkan. Wszys…. jednos….. spłynąć do  bliższeg... portu. Powtarz….. więcej ni .... dwanaś…. w ska…. Bouf…” Radio zamilkło, a morze pociemniało. Horyzont spowiła ogromna chmura, prześwietlana gęstymi wyładowaniami. Raz po raz ołowiana czerń nieba rozrywała się jeszcze niesłyszalnymi fioletowo-żółtymi salwami błyskawic. Wiatr, który jeszcze przed chwilą wściekle szarpał żaglami ucichł. Łódź chwiała się na bałtyckich falach. Sterniczka stając przy kole sterowym przypięła się do kosza na rufie.  Żywioł przed dziobem był coraz bliżej.

Pierwsze uderzenie wiatru poprzedzone chmurą wodnego areozolu prawie odebrało dech. Jacht dzielnie trzymał kurs, choć ster powodowany wielkim naporem próbował wyrwać się z rąk. Łódź wspinała się na wysokie fale, by po chwili gnać w czeluść z niebezpiecznie dużą prędkością. Wbijała się z impetem w rozszalały odmęt, który z jękiem lin wyrywał się w górę, wychlapując potężne chlusty wody. Kobieta z przerażeniem obserwowała jak grzywacze morskie spadają tuż obok burty. Ponad jej głową czarne niebo rozdarło się potwornym hukiem. Zarejestrowała tylko olśniewający blask. Bezwładnie upadła na ziemię.

Narastający szum w uszach. Otworzyła oczy. Łódź kołysała się spokojnie. Wstała rozmasowując obolały kark. Odpięła szelki przechodząc na dek. Jacht wyglądał na nieuszkodzony. No może poza porwanymi żaglami.

 „Więc tak mnie witasz Bałtyku” – pomyślała wchodząc do kabiny. Była wyziębiona. Musiała jak najszybciej przebrać się w suche ubranie.  Spojrzała na ekran radaru. Coś było nie tak. Półwysep Helski składał się z wysepek. Oniemiała.

„ Czyżby jeden orkan przerwał ciągłość lądu?”- szeptem zapytała samą siebie. System namierzania satelitarnego nie działał, co nie ułatwiało żeglugi. Na widnokręgu ujrzała dwie grupy statków. Mimo odległości widziała idące w zwartych szykach żaglowce. Skierowała jacht w stronę formacji. Teraz wyraźnie widziała kontury statków. Doskonale wykonane repliki siedemnastowiecznych okrętów wojennych wprawiły ją w zdumienie. Przyłożyła do oczu lornetkę. Pierwszym co dostrzegła była bandera. Nagie ramię  męskie trzymające korsarski miecz. Zeszła pod pokład uruchamiając laptopa. Zamierzała sprawdzić nieznaną flagę. Komputer nie mógł powiązać się z żadną siecią. Spróbowała ponownie, jednak łącząc się przez telefon satelitarny. Próba również skończyła się fiaskiem. Spojrzała na czujnik sygnału w telefonie – nie było ani jednej kreski. Wyszła na pokład. Była już na tyle blisko, iż mogła rozpoznać pojedyncze postaci. Nie wierzyła własnym oczom. Załogi ubrane były w historyczne stroje, a na pokładzie panowała wrzawa. Dym unosił się z małych kaganków. Na burcie widniała nazwa. Skupiła wzrok –„Ritter Sankt Georg”.

Na dziobie dostrzegła oficera. Ubrany był w czarny surdut z kryzowym kołnierzem oraz buty z wywiniętymi cholewami. Na głowie kapelusz ozdobiony strusimi piórami. Przyglądał się zbliżającym się jednostkom przez lunetę wydając rozkazy. Pierwsza, dowodzona ze Świętego Jerzego flota zaczęła powoli manewr okrążania szyku statków pod znakiem żółtego krzyża  na niebieskim tle.

„Przecież to flaga Szwecji”- uświadomiła sobie na głos. Szwedzki galeon wykonał manewr i stanął burta w burtę w galeonem Świętego Jerzego. Teraz widziała również nazwę drugiego okrętu. Nazywał się Tigern.

Postanowiła zrzucić żagle i czekać na rozwój wydarzeń. Nie dalej niż sto metrów od siebie, w burtach żaglowców otworzono nieduże luki, z których wysunęły się gardziele armat. Zanim zdążyła zdać sobie sprawę z tego co się właśnie działo, niemal równocześnie burty okrętów ożyły wypluwając z siebie erupcje ognia i dymu. Powietrze przesiąkło zapachem prochu strzelniczego. Tigernowskie okrętowe bloki sypnęły się na głowy żeglarzy. Wydawało się, że Święty Jerzy nie odniósł żadnego, poważniejszego uszczerbku. Oddał jeszcze jeden strzał powoli zbliżając się do Tigerna. Tymczasem mniejsza jednostka zdążyła opłynąć szwedzką kogę od tyłu i z tej niewygodnej strony oddawać salwę za salwą. Na osaczonym okręcie załoga próbowała przegrupować działa lecz nim zdołała tego dokonać flagowa koga Saint Georg zbliżyła się  do nawietrznej burty statku. Wczepiono haki. Żołnierze przeskakiwali na szwedzki okręt. Dało się słyszeć szczęk oręża, ludzkie krzyki, pojedyncze wystrzały. 

Listopadowe słońce oświetliło burty wszystkich trzech statków. Sterniczka z lornetką przy oczach mogła odczytać nazwy następnych toczących bój jednostek. Dowództwo Wodnika i Panny Wodnej dopadło szwedzkiego Solena, na pokładzie, którego trwała już walka wręcz. Widać było wyraźnie, że broniąca załoga skazana jest na klęskę. Nagle jednak żołnierze zaprzestali walki. W panice zaczęli wracać na własny pokład. W popłochu wyczepiano z burt haki. Ni stąd ni zowąd powietrzem wstrząsnęła potężna eksplozja. Śródokręcie Solena eksplodowało z siłą tak wielką, że rozrywane części drewnianego takielunku poszybowały wysoko ponad masztami stojących opodal obydwu flot. Dziewczyna w ostatnim momencie uchyliła się przed spadającym gdzieś z góry, metrowej długości fragmentem liny, okręconej wokół drewnianego drążka knagi. Solen ogarnięty został jęzorami płomieni.

Poczuła na sobie czyjś wzrok. Na rufie Świętego Jerzego stał admirał. Luneta przy jego oku wyraźnie skierowana była w jej stronę. Zachowywał się tak jak ktoś, komu wydaje się, że widzi coś niezrozumiałego, coś czego nie widział nigdy wcześniej. Niepewnie wzniósł prawą dłoń i pozdrowił ją trochę tak, jak pozdrawia się miraż. Zdjął niepewnie kapelusz. Przetarł oczy rękawem. Spojrzał ponownie, po czym odwrócił się i powoli zaczął iść w stronę schodków prowadzących na pokład. Stała przez chwilę w bezruchu. Pojedynczy armatni wystrzał wyrwał ją z odrętwienia. Huk, zmieszany z trzaskiem łamanego drewna. Tam, gdzie przed chwilą stał ów kapitan dostrzegła już tylko miazgę drewnianych schodów i sterczące ku górze połamane deski.

Świat zaczął tonąć w postępującej szybko mgle. Mleczna przesłona wylewała się z prześwietlonych słońcem chmur, a woda przybrała niespotykaną wiśniową barwę. Sterniczka zbiegła pod pokład. Wszystkie przyrządy zwariowały. Igła elektronicznego kompasu obracała się wokół osi z niewiarygodną prędkością. Zdawało się jej, że jakaś siła podnosi jacht. 
Wybiegła do kokpitu. Bałtyk był mocno rozkołysany, lecz wiatr znacznie stracił na sile. Elektroniczne systemy pikały jak zawsze, a telefon satelitarny wyświetlał pełną moc sygnału. Przed dziobem widziała już czerwono-zielone świecące główki wejścia do gdańskiego kanału portowego. Cały czas jednak oszołomiona była obrazami, w środku których jeszcze przed chwilą się znajdowała.
Gdy stały ląd przestał już kołysać się jej pod nogami, skierowała się ze sporą papierową torbą do Bazyliki Mariackiej w Gdańsku. Jej kroki odbijały się samotnym echem od wysokich sklepień głównego ołtarza. Pogrążona w półmroku świątynia wypełniona była o tej porze aurą dawnych, złotych wieków Gdańskiego grodu. Nie bez trudu odszukała kamienną płytę.


Młody ksiądz już w czasie mszy zauważył przedmiot leżący na podłodze. Po nabożeństwie podszedł do marmurowej tafli przesuwając po niej kościstym palcem. „Arend Dijckman -holenderski admirał polskiej floty wojennej pod Oliwą. 28.XI.1627”. Podniósł z podłogi starą lnianą linę owiniętą wokół drewnianego drążka okrętowej knagi.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz